Tusz podobnie jak cienie z Revlonu, miałam okazję
przetestować dzięki Ani, która przywiozła je dla mnie aż z USA. Kosmetyczna
przepaść dzieli tusze dostępne na polskim rynku od tego. Po pierwsze tusz jest
zakręcony zwykłą zakrętką, obok niego w opakowaniu widzimy szczoteczkę (nie
kupujemy kota w worku). Szczoteczka jest bardzo duża i na początku obawiałam
się, że zrobię sobie krzywdę (przyzwyczaiłam się do tej małej w tuszu z
Oriflame The One Volume Blast). Nic takiego nie miało miejsca. Tusz idealnie rozdziela
i podkreśla każdą rzęsę wydłużając ją, pogrubiając i lekko podkręcając. Mało
tego, ma jedwabistą konsystencję, gładko rozprowadza się na rzęsach (mam
wrażenie, że tusze, których używałam do tej pory były wodniste). Nie jest
wodoodporny a mimo to nie rozmazał się jak uroniłam kilka łez. Jest też
wydajny, bo w opakowaniu jest ponad 13 ml. Ma tylko jedną wadę, gdybyśmy
chcieli zaopatrzyć się niego np. na allegro (gdzie czasami się pojawia), sporo
kosztuje, trzeba dać około 50 zł. Jestem w szoku, bo jak sprawdziłam cenę tusz i
cieni na Ebayu, to zamarłam. U nas w tej cenie (przeliczając na zł) to tylko
chłam znajdziemy. Efekt macie na zdjęciu poniżej, mam wrażenie, że moje rzęsy
wyglądają jakby były sztuczne. Na zdjęciu także kremowe cienie The One Oriflame w odcieniu Indigo i Beige Pearl,
kreska zrobiona tuszem Wonder.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz